Midsommar. W biały dzień, to film, który z pewnością nie pozostawia widza obojętnym. Reżyser Ari Aster, znany z wcześniejszego sukcesu "Hereditary. Dziedzictwo", po raz kolejny eksploruje mroczne zakamarki ludzkiej psychiki, tym razem przenosząc nas do malowniczej, ale zarazem niepokojącej Szwecji.
Florence Pugh wciela się w postać Dani – młodej kobiety przechodzącej przez osobistą tragedię. Jej partner Christian (Jack Reynor) oraz grupa przyjaciół postanawiają wyjechać na festiwal do odległej skandynawskiej wioski. To, co miało być spokojnym i regenerującym wypadem, szybko przekształca się w przerażającą podróż w głąb kulturowych rytuałów pełnych przemocy i tajemnic.
Jednym z największych atutów filmu jest jego wizualna strona. Oświetlone białymi nocami krajobrazy kontrastują z mrocznymi wydarzeniami, które mają miejsce w sercu idyllicznej scenerii. Kinematografia Pawła Pogorzelskiego jest tu mistrzowska – każdy kadr wydaje się być starannie zaplanowany i pełen symboliki.
Obsada aktorska spisuje się znakomicie. Florence Pugh jako Dani dostarcza emocjonalnie intensywnego występu, który jest zarówno przekonujący, jak i głęboko poruszający. Jack Reynor jako Christian świetnie oddaje wewnętrzne rozterki swojej postaci, a Vilhelm Blomgren jako Pelle wnosi do filmu element tajemniczości.
Midsommar. W biały dzień to film trudny do jednoznacznej klasyfikacji – balansuje na granicy horroru psychologicznego i dramatu kulturowego. Nie jest to produkcja dla wszystkich; jej tempo oraz treść mogą być przytłaczające dla mniej cierpliwych widzów. Jednak dla tych, którzy cenią sobie kino wymagające refleksji i interpretacji, będzie to prawdziwa uczta.